Tempo życia takie, że jak dotąd udało mi się poświęcić tylko jedno sobotnie popołudnie na moje ulubione jesienne zajęcie, czyli kapsułowanie (leżenie w łóżku z książką, laptopem i herbatą). Argument mojej mamy, że na leżenie będę miała całą wieczność, do mnie nie trafia.
W meczu z fachowcami, zdobyłam jednego gola – udało mi się (pierwszą próbę podjęłam w lipcu) doprowadzić do założenia podlicznika na wodę. To jedyny sukces na tym polu. Zrezygnowałam z usług pana od uszczelek i nawiązałam kontakt z nowym zakładem. Cały czas czekam by hydraulik zdemontował pompę. Powinnam też wypompować wodę z linii nawadniających. A nikt nie ma kompresora. Mam autko i powinnam nim jeździć, więc może w przyszłą sobotę pojadę i kupię. Biorąc pod uwagę, jak teraz cenią się fachowcy, zakup zwróciłby się już po dwóch sezonach.
W tym tygodniu pani dentystka założyła mi plombę nowej generacji – jest przezroczysta i „dopasowuje” się kolorem, do ząbka, taka plomba-kameleonik. Żeby taki postęp był i gdzie indziej odczuwalny.
Byłam na Szarotkach, jak posłuchałam wstępnych podsumowań tegorocznych udziergów, z tym co mi się udało skończyć za chwilę będę się uważała za sympatyka, a nie za pełnoprawnego członka tego klubu (jakoś „sympatyczka” i „członkinia” mi nie brzmi).
Cały czas dziergam powoli swoją chustę

Ale jestem tak porażona liczbą nieudanych projektów, że boję się planować. Kiedyś, jak przełamię impas, pomyślę o takiej kamizelce.

Ale to pieśń dalekiej przyszłości.
W tym tygodniu byłam na warsztatach robienia bizuterii z podkoszulków.
Za tydzień kontynuacja. Do tego czasu mam zamiar kupić metalowe zapięcia, bo zabezpieczanie końcówek przyklejonym paskiem, kiepsko wygląda i psuje cały efekt.

Jest jeszcze jest ogród. A w nim zarażony mącznikiem dąb, który nie chce zrzucić wszystkich liści

Wygrabiłam całą ściółkę i teraz mam zamiar nanieść zdrową (czyli bez chorych liści) – trochę przypomina mi to przenoszenie piasku na pustyni z jednego miejsca na drugie. Jak już to zrobię, resztę liści dębu będę musiała wyzbierać rękami, trochę to czasochłonne. Ale rododendrony uratowałam, więc się chwalę (gorzej z mahonią, tu nie mam sukcesu, dalej cała zagrzybiona).

Ciągle jeszcze dużo się w ogrodzie dzieje. W tym roku imponująco zakwitła trzmielina.

W domu za to zakwitł zygokaktus, inaczej zwany grudnikiem, bo kwitnie w grudniu. Poczuł już święta?

dobry film
Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia

Petrunia ma 32 lata, jest grubą, nieatrakcyjną bezrobotną absolwentką historii. Na kolejnej rozmowie o pracę, znów zostaje zdołowana: dowiaduje się, że nie nadaje się na sekretarkę,bo jest za brzydka by się z nią przespać.
Tego samego dnia, w macedońskim miasteczku, w którym mieszka odbywa się doroczna uroczystość religijna – kończy się tym, że na moście ksiądz rzuca do wody krzyż. Na ten moment młodzi mężczyźni czekają cały rok. Ten, który go wyłowi, staje się miejscowym bohaterem… tyle, że w tym roku wyławia go z wody Petrunia.
I tu zaczyna się historia, bo tego, że krzyż może wyłowić kobieta nikt nie brał pod uwagę.
Świetny obraz mizoginicznego świata. Film tak ciekawy, że nie przeszkadzają różne techniczne niedoróbki. Nie w tym jego siła.